poniedziałek, 20 października 2014

10 rzeczy, które zaskoczyły mnie w Belgii (zarówno pozytywnie jak i negatywnie):

Może, żeby na początek zaznaczę, że Belgia praktycznie dzieli się na 2 światy: świat flamandzki i świat francuski. Można jeszcze wyróżnić część niemieckojęzyczną, ale jest ona na tyle mała, że nie odgrywa większej roli w podziale na 2 belgijskie światy. W związku z powyższym, bardzo wiele rzeczy, praktyk i zachowań ludzi jest kompletnie różnych w zależności od tego w jakiej części kraju się znajdziemy.

No ale przejdźmy do tematu posta, czyli 10 rzeczy, które zaskoczyły mnie w Belgii.

1) Obecnie jest nieoczekiwanie ciepło, słońce, błękitne niebo, zieleń - dzisiaj byłam na spacerze w krótkich spodenkach i t-shircie a jest początek października i spodziewałam się raczej deszczu i mgły.


2) Kierowcy zatrzymują się i pozwalają Ci przejść na druga stronę ulicy (nawet jeśli nie jesteś na pasach) - coś niesamowitego!! :)

3) Szczególnie we flamandzkiej części kraju bardzo bardzo baaaaaaardzo popularna jest jazda na rowerze - można go wypożyczyć wszędzie, są specjalne garaże na rowery i mnóstwo ścieżek rowerowych.


 4) To że wyjeżdżasz w podróż pomiędzy częściami kraju z miasta o nazwie Liege, nie oznacza wcale, że do Liege wrócisz. Wracając z Oostende przekonałam się, że teraz wracam do Luik. 
Tak, tak - w zależności, od tego czy jesteśmy w części flamandzkiej czy francuskiej różnią się nazwy miast. Dla obcokrajowca na początku jest to dużym problemem. Moim osobistym hitem jest francuskojęzyczne miasto Mons, które dla Flamandów nazywa się Bergen!!

5) Transport kolejowy - z uwagi na to, że Belgia to mały kraj, najszybciej i najwygodniej przemieszczać się pociągami, w 3 godziny można przejechać z 1 końca kraju na drugi. Ale... Niekiedy zdarza się, że twój pociąg nieoczekiwanie odjeżdża z innego peronu niż powinien albo nawet z innego dworca w mieście albo musisz przesiąść się do innego pociągu bo mimo, że wg. rozkładu powinien dojechać do twojego miasta jednak tam nie jedzie - wielokrotnie przekonałam się, że tutaj wszystko może się zdarzyć. No cóż...


6) We francuskiej części kraju znajomość angielskiego jest zerowa - w sklepie, w barze, na ulicy, trudno komunikować się po angielsku - nawet więcej jest to niemożliwe, a personel zapytany o coś po angielsku wpada w panikę. Ale, gdy już pojedziemy do flamandzkiej części Belgii, sytuacja wygląda o niebo lepiej - mili, uśmiechnięci ludzie, co do zasady mówiący po angielsku - to na PLUS :)

7) Teraz rzecz dość dziwna - na każdym kroku są sklepy z perukami, wszelkiej maści i koloru, stryktury i długości. Naprawdę nie wiem o co chodzi, ale uznałabym to za bardzo oryginalny, a wręcz dziwaczny aspekt miasta.


8) Niestety poza kulturalnym centrum miasta jest strasznie brudno - przykładem mogą być tutaj wielkie, psie kupy, które masowo muszę przeskakiwać codziennie rano idąc do pracy. Kolejno jeden w dzień w tygodniu jest wielkie zbieranie śmieci, a więc mieszkańcy wstawiają kilkadziesiąt worków na śmieci przed budynki, na wąskie chodniki i niemalże nie można przejść ulicą. Nie jest to ani estetyczne ani przyjemne...

9) Idąc ulica nagminnie jestem obtrąbiona przez samochody, z których szczerzą się do mnie mężczyźni o ciemnej karnacji. Co więcej, zdarzyło mi się nawet zostać obtrąbiona przez śmieciarkę!!

10) I na koniec coś z działu jedzenie - pikle!! Pikle to coś co Belgowie uwielbiają. Można tu znaleźć niemalże wszystko o smaku pikli. Najbardziej jednak zaskoczyły mnie smaki chipsów. Niezależnie od marki i ceny występują tylko 4 smaki chipsów - naturalne, solone, paprykowe i piklowe! Próżno mogę marzyć o moich ulubionych chipsach o smaku fromage, czy chociażby zielonej cebulki albo sera z cebulą... :(

Tyle na dzisiaj.

Pozdrawiam :)
A.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz